listopada 25, 2023

CO POTĘGUJE NASZE SZCZĘŚCIE

CO POTĘGUJE NASZE SZCZĘŚCIE
Przyszło nam żyć w czasach, w których z roku na rok media społecznościowe przejmują nasze życie i relację międzyludzkie, a technologia i kolorowe ekrany potęgują nasze lenistwo i ubytek szarych komórek. Nie uznałabym tego za nic złego, gdyby nie fakt, że nie potrafimy sobie z tym poradzić i nasze zdrowie psychiczne wisi na włosku. Zauważyliście, jak pseudo wrażliwi się staliśmy i z jakim kijem w dupie przyszło nam żyć? Nie możemy już mówić głośno o naszych opiniach i odczuciach, ponieważ od razu ktoś narzucam nam swoje zdanie. Budujemy we własnych głowach tak zakłamany i surowy obraz świata, że zaczynamy popadać w paranoje, a wszystko odbieramy jako atak i przestajemy kochać samych siebie.

Ja uciekając przed rówieśnikami, nauczyłam się obserwować zachowania ludzi. Analizuje ich reakcje oraz sposób bycia. Jest to mój mechanizm obronny, ponieważ przy moim niewyparzonym języku i specyficznym podejściu do świata, nic nie irytuje mnie bardziej, jak kwaśne miny na mój żart. No nie czarujmy się, mam w sobie coś z wariatki i kocham się śmiać, jednak nie rozumiem, czemu ludzie tak poważnie biorą każde wypowiedziane przeze mnie słowo. Staliśmy się tak marudni, że nie potrafimy się już śmiać i pojawia się pytanie, czy jesteśmy w ogóle szczęśliwi? 

Szczęście jest emocją, spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne.

To definicja z Wikipedii, która mówi jasno, że sami decydujemy czy w naszym życiu przeważa szczęście, czy smutek. I tu rodzi się pytanie... Jeśli jesteśmy kowalami własnego szczęścia, dlaczego tak często dajemy negatywnym emocją przejąć władzę nad nami. Pisząc ten post, uświadomiłam sobie, że moje zdystansowane podejście do świata sprawiło, że mogę szczerze powiedzieć, że w moim życiu jest dużo szczęścia i chciałabym opowiedzieć Wam, jak niewiele trzeba, aby je docenić tak naprawdę, bo ono jest wokół nas cały czas. 

Zacznę od dość banalnego tematu, jak robienie czegoś na siłę. Żyjemy w czasach, w których nikt nie może nas do niczego zmusić, jednak dobrze wiemy, że w praktyce wygląda to inaczej, a pieniądze nie spadają z nieba. Jest to dobro, które daje olbrzymie poczucie niezależności i bezpieczeństwa, jednak musimy na nie pracować. Dość prosty schemat, jednak przerażający jest fakt, że wielu z nas nawet nie lubi swojej pracy, bo kieruje się obowiązkiem. Zapominamy, że to w pracy spędzamy połowę swojego życia, a umowa o pracę, nie oznacza, że mamy w tej firmie umrzeć. Mam wrażenie, że duże zaniedbanie jest po stronach rodziców, ponieważ umyka im świadomość, iż lepiej byłoby zapisać dzieciaka na dodatkowe zajęcia, które by samo wybrało niż na korepetycje. W świecie dorosłych boimy się próbować nowych rzeczy i okazuje, że nie mamy hobby, a nie trzeba być filozofem, że to praca połączona z naszymi zainteresowaniami doprowadzi do rozwoju, a nie wypalenia zawodowego. Nie bójmy się też zarabiać mniej, ponieważ zrezygnowanie na pół roku czy rok na pewnych wygód, może nam otworzyć drzwi do zupełnie innego miejsca, gdzie nasze umiejętności będą ważne i my jako człowiek, też będziemy ważni dla firmy. Dlatego nie róbmy niczego na siłę, bo to niszczy nam radość z pracy i rozwoju. Na swoim przykładzie wiem, że nie lubię pracować z ludźmi, ale bez doświadczenia i języka, jedyne oferty zatrudnienia to praca z ludźmi. Za każdym razem są to trzy miesiące, bo tyle czasu wystarczy, abym zaczęła płakać przed snem i wymiotować przed wyjściem do pracy. Niesamowite jest to, że kiedy mam dobry humor, a ktoś go spieprzy odruchowo rzucam wypowiedzenie, a wtedy każdego dnia mam dobry humor i kompletnie nie przejmuje się uwagami, a myślę, że powinnam mieć takie podejście zawsze. 

To demony w naszych głowach wmawiają nam, że jesteśmy mało wystarczalni, ale kiedy zapalimy światło, one znikają. Tymi promykami nadziei jest nasza samoocena oraz pewność siebie. Ja na wypowiedzeniu byłam zupełnie inną osobą, ponieważ byłam przekonana, iż muszę być silna i pewna, że dam sobie radę bez tej pracy. To wszystko zaczyna i kończy się w NASZEJ głowie. Kwestia samooceny... Nie ma ludzi brzydkich, tylko tacy, które nie dbają o to jak wyglądają. Przykładowo faceci, którzy posiadają brodę, jeśli o nią dba, są o wiele atrakcyjniejsi, niż ci zarośnięci w każdym kierunku. Jest to dla mnie oczywiste. Kobieta czuje się pewniej, kiedy kupując bluzkę ma poczucie, że świetnie w niej wygląda. Każdy ma inny bodziec, który sprawia, że codzienne czynności przekształcają się w nasz uśmiech, a przede wszystkim zadowoleniem. Ja kiedyś ceniłam luźne koszulki z postaciami z gier, a teraz nic nie sprawia mi większej frajdy niż obcisła bluzka w żywych kolorach. To właśnie one malują ponury jesienny klimat, a ja czuję satysfakcję i idę pewniejszym krokiem wśród ludzi ubranych jak zjawy, cali na czarno. Ubiór jest czymś banalnym, co możemy zmienić z dnia na dzień, dlatego patrząc lustro, czujmy się seksowni oraz miejmy przekonanie w głowie, że ubieramy się dla siebie. Ja kocham cycki, więc lubię nosić dekolt, ale cenie również obcisłe bluzeczki, w których na pierwszy rzut okna wylewają mi się boczki i krzywię się na ten widok, jednak zakładając do nich spodnie z wysokim stanem, moje boczki giną, nie ma ich. To właśnie przez inwestycje w wysoki stan mam pięknie podkreśloną talię i czuję się po prostu atrakcyjna. 

Ale... Nie mówię tu o tej pewności siebie, która jest naszym odklejeniem mózgowym. Zdaję sobie też sprawę, że sami nie wiemy kiedy przychodzi nasz czas, jednak czy nie powinniśmy mieć jakiś moralnych barier. Mam tu na myśli wszystkie mądrości, które prawimy w Internecie. Cholernie nie rozumiem zachowania narzucania komuś swojego zdania I OKEJ, ja często mówię, że coś jest brzydkie i mi się nie podoba, ale o to chodzi... MI się nie podoba, i świetnie zdaję sobie sprawę, że jest to wybrane PRZEZ KOGOŚ DLA SIEBIE. I kompletnie nie mam z tym problemu, do momentu, aż czekam na uzasadnienie, a ono się nie pojawia, ponieważ... unikamy dyskusji. Co innego dzieje się w Internecie, tutaj jak ktoś postawi spację przed znakiem zapytania i pojawia się kontrowersja. To właśnie w sieci prowokujemy wręcz kłótnie, zapominając o granicach drugiego człowieka. Nagminnie je przekraczamy, a obrzydzają mnie osoby komentujące wpisy w związku z popełnieniem przestępstwa. Dlaczego? Bo między twórcami komentarzy, a sprawcami, jabłko pada bliżej niż sądzimy. Ilość jadu, groźby i zapewnienia, że  jeśli spotkają kogoś na mieście, może liczyć na kose pod żebro. Czy tak dorosłe osoby powinny reagować na bycie świadkiem popełnienia przestępstwem? Stając się oprawcami? Oczywiście, że przerażające jest to, co dzieje się teraz w sieci, jednak zastanówmy się, czy konflikty to nowe zjawisko. One były zawsze, a teraz są one bardziej rozpowszechnione, ale one były. Jeśli nie potrafimy radzić sobie z negatywnymi emocjami to pracujmy nad tym lub dajmy możliwość nagłośnienia sprawy osobie, która będzie potrafić zrobić to w odpowiedni sposób, bez gróźb. Ja nie czytam komentarzy, ani nie komentuje wpisów, które czytam. Te które mi się podobają, zawsze nagrodzę serduszkiem, a jeśli z czymś kompletnie się nie zgadzam ignoruje to. Ktoś powie, że to złe, bo mogę przejść obojętnie obok ważnego tematu, ale ja wolę swoją energię spożytkować na zagłębianiu zagadnień, z którymi się jednak zgadzam. To zdrowsze rozwiązanie niż komentowanie i głoszenia swoich racji, zamiast rozmowy z osobami, z którymi się zgadzamy. Warto czytać tez opinie innych, ponieważ to również rozszerza nasze spojrzenie na daną tematykę, że ktoś jest na tym świecie, kto myśli tak, a nie inaczej, może mniej logiczniej, może jest debilem, ale on też swoją podejście czymś popiera. 

Budowanie szczęścia przez pryzmat pewności siebie, działania w dziedzinach i w tym co daje nam fan, jednak jest również bardzo ważna kwestia, której mi brakuje, a jednak daje ogrom szczęścia. Przyjaciel. Można mieć go jednego lub wielu, ale nazywając kogoś przyjacielem musimy zdać sobie sprawę, że jest to ktoś olbrzymie ważny w naszym życiu. Nie łatwo jest go znaleźć, ale próbujmy, bo ja cholernie żałuje, że nie mam kogoś takiego. W tym dynamicznym świecie, czasem musimy usłyszeć słowo krytyki lub motywacji. Ktoś go zna nasze słabości i wie z jakimi lękami przyszło nam żyć. Pamiętajmy, że to działa w dwie strony, że nie mamy tylko obrzucać kogoś swoim życiowym gównem. Musimy być gotowi na porażki swojego przyjaciela. Moim marzeniem jest posiadanie przyjaciółki, z którą mogłabym się wygłupiać i przyjść z butelką wina w środku dnia opijając sukces lub dwiema w środku nocy, aby zapić smutki. Jeśli macie kogoś bliskiego pielęgnujcie tą relację. 

Nie mam przyjaciółki, ale mam cudowną mamę i siostry. Pyskate babska, które kocham ponad wszystko i świetnie zastępują mi przyjaciół. Z moją matulą mogę porozmawiać o wszystkim, póki... nie uaktywnia się u niej kontrola rodzicielska. Są to momenty, w których próbuje wpłynąć na moje decyzje, a ja źle się z tym czuje. Kiedy wyłączy matkowanie jest to naprawdę nowoczesna, śmieszna osóbka i razem z moimi siostrami tworzymy pojebaną rodzinkę. Mamy swoje zwyczaje i uważam, że tworzymy świetne wspomnienia. Musimy dbać o relację rodzinne, bo to buduje nasze podstawy. Myślę, że na ich podstawie będziemy budować własne rodziny. 

Szczęście nie powinno być zależne od drugiego człowieka, ale piękne jest to kiedy próbujemy zarazić szczęściem innych. Musimy zdać sobie sprawę, że brak uśmiechu na naszych twarzach nie wróży nic dobrego i powinniśmy zastanowić się, co jest nie ta. 

W swoim dzieciństwie miałam ogrom smutnych dni, nawet nie dawałam sobie nadziei na szczęście. Na przestrzeni lat zauważam, że wiele cech mam z dziecka. Kocham głośno się śmiać i łatwo się zawstydzam, mówię co myślę, nie zastanawiając się, że ktoś analizuje moją wypowiedź. Głośne mówienie i zaczepianie rodzeństwa, to moje ulubione czynności, ale wielu i tak powie, że jestem niedojrzała. Ciągła zmiana miejsca zamieszkania i zmiana pracy, a po pięciu latach na własnym nie osiągnęłam nic. Nikt nie widzi tego co ja. Poznałam przede wszystkim siebie, swoje mocne i słabe strony. Dowiedziałam się co kocham robić, a czego nienawidzę. Nie wiem czego chcę od życia, bo brakuje w nim jeszcze wielu rozwidnień, które nakierują mnie jaką drogę zmierzam. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że żadnej przeprowadzki nie żałuje oraz pracy. Głupie jest rzucanie pracy pod wpływem chwili, jednak nigdy nie wyszło mi to na złe. Radość dawało mi to, że wychowując się w domu z długami, umiałam utrzymać się sama bez niczyjej pomocy. Ostatnie lata na swoim uczyły mnie pokonywać swoje demony i definiuje we mnie szczęście. 

Chciałabym, aby każdy z was usiadł i zastanowił się czy praca daje ci szczęście, czy jest coś co na co dzień się drażni, źle się z tym czujesz. Sami decydujemy o ilość szczęśliwi, więc potęgujmy je małymi rzeczami, ale szukajmy tego szczęścia o większej skali. Uśmiechajmy się i bądźmy szczęśliwi.

września 12, 2023

#2 | Skąd ja się wzięłam? Streamowanie.

#2 | Skąd ja się wzięłam? Streamowanie.

Przyzwyczajenie to największe gówno... Nie jesteś w stanie zauważyć, kiedy przekraczasz granice między rutyną, a uzależnieniem. Sama nie wiem, co kierowało moją manią przesiadywania w sieci. W końcu dla mnie środowisko Margonem, czy Twitcha było miejscem, w którym czułam się bezpiecznie, a przede wszystkim, mogłam być sobą. Czas raczkowania social mediów oraz zerowa konkurencja na damskim rynku streamingowy, dość mocno działały na moją wyobraźnię, ponieważ widziałam tam siebie... 

Dla chcącego nic trudnego... W pełni się z tym zgadzam, bo za każdym sukcesem idzie człowiek, a nie to, co ma w kieszeniach. Ja swoją przygodę zaczęłam na zdziadziałym sprzęcie, który widział poprzednie stulecie, jednak kiełkująca wizja w mojej głowie mega mnie motywowała. Może i nie miałam możliwości pojawić się na Twitchu, jednak YouTube dało się łatwo skonfigurować pod live. Jak na ironie, brak konkurencji streamerskiej to również brak świadomości wszystkich wokół. Za wysyłanie linków do własnych transmisji, dostawałam blokady na czat, a czasem nawet na grę. Sam YouTube, nie posiadał jeszcze zakładki LIVE, więc zauważenie przez osoby na samej platformie graniczyło z cudem. Pierwsze transmisje to jednocześnie wychodzenie z dużej strefy komfortu dla mnie. Zawsze ukrywałam się w tłumie, póki druga osoba mnie nie dostrzeże, a jej uwaga sprawiała, że potrafiłam uaktywnić się w towarzystwie. Zaczynając streamować, wiedziałam, że rozpoznawanie mojej osoby to wyznacznik osiągnięcia sukcesu, a mimo to zamknęłam się w sobie. Przygoda z YouTube zakończyła się szybko.

Nie trzeba było długo czekać, bo za nic się tak dobrze nie baluje, jak za pieniądze z osiemnastki, a za te kupiłam komputer. Nie wytrzymałam i po miesiącu odpaliłam pierwszy stream na Twitchu. Cieszyłam się jak dziecko, bo w końcu byłam wśród swoich. Community, które kocham i rozumiem, jednak... Ta społeczność jest dość specyficzna i za cholerę nie spodziewałam się, że będąc jej częścią, ta odwróci się przeciwko mnie. Niektórzy kojarzyli mój nick z innych kanałów lub z komunikatorów, co wykorzystywali i zaczęli wyśmiewać moją osobę, a dodatkowo spotkałam się z pierwszymi wyzwiskami spowodowanymi tym, że jestem po prostu dziewczyną. W tamtym czasie nie reagowałam na te zaczepki. Po pierwsze, bałam się, a dwa... W końcu miałam sprzęt, na którym mogłam grać, a to pomagało mi się odciąć, bardziej bawiłam się, poznając po raz pierwszy świat gier, niż bycie pseudostreamerką. Zamknięta w swoim świecie musiałam zmierzyć się z dorosłą rzeczywistością, więc odpuściłam z myślą, że wrócę i zrobię to bardziej odpowiedzialnie, na złość hejterom.

Nie wiem, czy ktokolwiek, kiedykolwiek zauważył, że jestem niepoprawną perfekcjonistką. Zawsze musi być po mojemu, ponieważ nikt nie potrafi odwzorować tego, co siedzi mi w głowie. Cholernie mnie to irytuje, a mój brak zaufania do innych, chyba w tym nie pomaga... To stąd rodzi się moja niechęć do współdzielenia z innymi swoją przestrzenią, strefą komfortu oraz przyjmowanie jakiekolwiek pomocy. Z pierwszej części wiecie, że próbowałam swoich sił nie tylko w streamowaniu, ale i w blogowaniu. Już wtedy chciałam przemawiać do ludzi i być słuchana. Moim marzeniem było, aby ludzie w końcu mnie zauważyli. Przerwę od streamowania wykorzystałam na planowaniu przyszłości, jednak moje myśli cały czas krążyły wokół marzenia: stania się kimś. Cały czas przebywając w community Twitcha, ucząc się i poznając tajniki esportu, chciałam być jego bezpośrednią częścią. Nie śmiejcie się, ale jako osoba publiczna musiałam mieć zajebisty nick. Wierzyłam, że ktoś... Kiedyś... Będzie chciał mój autograf. I tak pojawiła się Absencia. Rozczarowując wielu... Nick nie pochodzi od abstynencji, a od absencji. Absencja to inaczej nieobecność, a głosy w mojej głowie mówiły: "hola, hola, przecież ty jesteś taka nieobecna społecznie, nie wiesz co to życie i relacje z ludźmi". I tak zostało. Wracając, byłam spokojniejsza. Zadbałam o jakość, grafikę i byłam gotowa na wszystko. Szok pojawił się od razu, bo w końcu miałam widownie! Posiadanie aktywnego czatu sprawiało, że zaczęłam się odzywać i oto stałam się gadułą, którą wcześniej można było spotkać tylko na ts3. Gierki, które jeszcze nie tak dawno pochłaniały w pełni moją uwagę, nagle przestały się liczyć. Byłam zafascynowana jak różni ludzie, odwiedzają mój kanał oraz jak łatwo się z nimi rozmawia. Powrót okazał się strzałem w dziesiątkę, ponieważ poznawałam świat Internetu od innej perspektywy, twórcy, który w końcu ma odbiorców. To było coś nowego, wcześniejsze blogi, kanały na YouTube nie potrafiły mi tego dać. Czy to była atencja, wątpię... Chciałam odnosić sukces, jednak przebywanie w centrum uwagi zawsze mnie krępuje, a oglądalność powyżej dziesięciu widzów przestawiała w mojej głowie jakiś bezpiecznik, który mnie blokował. 

Po powrocie wszystko działo się samoistnie. Kanał w końcu miał stałą widownię, a moje zaangażowanie i systematyczność doprowadziła do pojawienia się pierwszych moderatorów na czacie, a przy dużym łuku szczęścia profesjonalnej grafiki. Nawet gdy postanowiłam wyjechać za granicę, miałam tak oddane grono odbiorców, którzy zapewniali, że będą czekać. Łapie mnie cholerny wzrusz, kiedy widzę na swoich streamach jednych z pierwszych widzów, którzy byli przy mnie na samym początku. Moja widownia była skromna, a dla mojej introwertycznej duszy było idealnie. Nie chwaliłam się wśród rówieśników, że działam w Internecie dla skromnego grona. Bałam się opinii znajomych w realu, jednak to było nieuniknione, ponieważ w klasie odnaleźli mój kanał. Poczułam wtedy... wstyd. Kończąc szkołę i rocznym przebywaniu w community Twitch'a mogę określić się mianem giga śmieszka. Od tamtej pory moim celem stało się zabawianie ludzi mój głupkowatymi komentarzami oraz szokując ich, moją otwartością. Są momenty, kiedy moje szczere komentarze zostają odbierane jako chamskie, a to kończy się źle. Tak samo źle skończył się mój ostatni stream przed wyjazdem do Wielkiej Brytanii, gdzie na pożegnalnym streamie nie było nikogo ze stałej widowni. Było mi cholernie przykro, ale niepotrzebnie... Okazało się, że dając kosza jednemu z moderatorów i komentując jego zainteresowanie moją osobą jako śmieszne, pobanował wszystkich followersów, których nie miałam jakoś dużo, ale i tak podziwiam za zaangażowanie. Najśmieszniejsze, że odkrycie tego zajęło mi chyba z miesiąc! 


Brak prywatności i dopracowania wyjazdu sprawiło, że szybko porzuciłam Wielką Brytanie. Gdy wróciłam, znalazłam pracę, którą starałam się pogodzić ze streamowaniem. Już wtedy zaczęłam zauważać, że zależy mi na tym i czułam się jak w innym świecie. Różne godziny streamów spowodowanych pracą, nie przyczyniły się na rozwój kanału, jednak świetnie wpłynęła na to moja przeprowadzka do Wrocławia. Pierwszy raz podejmowałam samodzielne decyzje. Mogłam robić, co chciałam, streamować, ile chciałam i poznawać siebie. Byłam podekscytowana, ponieważ Wrocław był również miastem, do którego duża część mojej klasy z technikum przeprowadziła się na studia. Nie trzeba być geniuszem, że popłynęłam w tej wolności... Na rzecz streamowania. 

Życie w dużym mieście rozpoczęłam od spokojnej pracy, pracując po dwanaście godzin i znając grafik na cały miesiąc. Taki system umożliwiał mi zaplanowanie live z wyprzedzeniem. Pobyt we Wrocławiu to jednocześnie moje najwyższe osiągnięcia streamerskie. Pierwszy raz zaczęłam promować streamy, a dodatkowo założyliśmy Discord, gdzie było mnóstwo rozmów i pogawędek. Miałam super moderatora, który motywował mnie, mówił, co robię źle oraz co powinnam poprawić. Jego nieoceniona pomoc sprawiła, że mój kanał pierwszy raz widział po dwadzieścia, trzydzieści widzów. Rosnąca popularność robienia zadymki na Twitchu sprawiła, że zaczęłam bawić się streamowaniem. Na transmisjach próbowałam swojego pierwszego wina, którego nie umiałam otworzyć przez cholerny korek. Były fikołki i świece, nie zapominając o tańcach. Robienie z siebie głupka przyciągało ludzi, a ja zaczęłam zauważać, że w sieci jestem mega otwarta. Gaduła, która świetnie odnajduje się w znanym jej środowisku, panikowała w bezpośrednim kontaktem z drugim człowiekiem. Od tamtego czasu śmieje się, że mam dwie osobowości.

Im większa widownia tym pierwsze donejty oraz i subskrypcje, które pokazały mi, że bawiąc się w streamera, można również zarobić. Cieszyłam się z tego, ponieważ czułam się doceniona, a czas, który poświęcałam, nie był zmarnowany. Skąd taka myśl... Mieszkając we Wrocławiu pół roku i mając tam swoich rówieśników, nie wyszłam na miasto ani razu. Każdą wolną chwilę poświęcałam na odsypianie dwunastogodzinnych zmian lub budowania własnego community. Teraz się z tego śmieje, ale wtedy byłam zaślepiona możliwością wybicia się, a dodatkowo szukałam grupy streamerów, z którymi mogłabym wspierać się nawzajem. Praca, codzienność zaczęły na mnie negatywnie wpływać i ciężko było odpalić stream poświęcony wygłupianiu się, kiedy trudno jest wydobyć, uśmiechnąć na twarzy. Moje spokojniejsze transmisje nie zostały odebrane dobrze, a widownia spadła z trzydziestu na pięciu użytkowników, a to tylko dlatego, że miałam gorszy humor. Poczułam, jakby ktoś dał mi kopniaka w brzuch. Było mi przykro, że ludzie nie siedzą, aby ze mną porozmawiać, szczególnie że poświęcasz im dużą część swojego życia. Pierwszy raz zastanowiłam się, na cholerę ja to robię. Najsmutniejszy jednak był urodzinowy live, na którym się popłakałam, ponieważ zaplanowałam na nim atrakcje, miałam alkohol i chciałam się na nim super bawić. Były to pierwsze urodziny z dala od domu, więc rosnące problemy finansowe, kłótnia ze współlokatorką i pierwsza konfrontacja ze złymi decyzjami sprawił, że samotne urodziny przelały czar goryczy.


Streamów było mniej, aż przestałam odpalać się całkiem. Byłam zła. Poświeciłam dużo czasu na kanał, ośmieszałam się, robiłam czego oczekiwała widownia, a koniec końców zostałam sama. Samotność boli... Krótko po tym zaliczyłam przeprowadzkę z Wrocławia do Łodzi oraz dość mocno przewartościowałam swoje życiowe priorytety. Byłam świadoma, że moja złość, a w efekcie usunięcie Discorda, działo się bez udziału widzów, a tylko i wyłącznie przez moją odklejkę. Nikomu nie zwierzałam się ze swoich prywatnych problemów oraz faktu, że źle zniosłam spadek widowni i samotne urodziny. W czasie mojej przeprowadzki pojawiały się pytania, gdzie jestem, kiedy streamy i co się stało. To pokazało mi, że jestem impulsowa i obrywa się ludziom, którzy nic nie zawinili, a że dobrze czułam się na Twitchu, wróciłam.

Zaskakując wielu, Łódź okazała się miastem dla mnie. Od razu trafiłam na super mieszkanie i pracę, dzięki czemu wróciłam ponownie do streamowania, tylko na nowych zasadach. Okazało się, że i tym razem decyzja o powrocie była czymś dobrym, ponieważ zostałam super przyjęta. Mój kanał przez pół roku emanował systematycznością i dużą ilością śmiechu w świetnym towarzystwie, jednak znowu się w tym zatraciłam i oddałam dusze. Odpalenie streama było dla mnie obowiązkiem. Tak to czułam. Ludzie płacili mi donate, a dodatkowo kupowali suby. Jak mogłam ich zostawić? Zaczynając swoją przygodę ze streamowaniem, czułam się ożywiona, pełna energii, którą czerpałam z rozwoju, jaki widziałam na swoim kanale. Miesiąc po miesiącu, a we mnie ten zapał ginął. Rutyna zrobiła swoje, przestałam promować kanał, a brak aktywności sprawiał, że zmniejszałam ilość streamów, aż kanał umierał samoistnie. Są to czasy pandemii, która spowodowała olbrzymi skok rozwojowy dla Twitcha oraz rozpoznawalności transmisji live. Niestety nie przyczyniło się do rozpoznawalności mojego kanału. Utknęłam gdzieś na dnie listy, jednak będąc w tym ciągu streamerskim, nie dostrzegłam tego.  

W czerwcu 2020 odpuściłam. Postanowiłam oddać się nowym znajomością i poszukać nowych pasji. Trafiłam na super ludzi na jednym z kanałów i zaczęłam z nimi przesiadywać voice. Ich częste nawiązania do siłowni, zdrowego odżywiania sprawiły, że gdy tylko była możliwość pójścia na siłownie, zrobiłam to. I tak oto zyskałam nową pasję, walkę z kompleksami i budowanie we mnie pewności siebie. Jednocześnie będąc wśród osób niezwiązanych z moim community, zauważyła, czym charakteryzują się zdrowe relacje i zrozumiałam, że dałam sobie wejść na głowę mojej społeczności. Były to dla mnie przełomowe wakacje, dzięki którym dużo nauczyłam się o sobie i sprecyzowałam cele. Odświeżając spojrzenie, zrozumiałam, że zatraciłam się w rutynie i chciałam zmian, jednak pandemia to nie jest dobry czas na rozwój. Przyszła jesień, wróciły obostrzenia, a samotnych wieczorów było coraz więcej, więc zastąpiłam je transmisjami live.


Musimy w całym moim streamowaniu przeanalizować udział moich bliskich, znajomych oraz widzów. W prawdziwym życiu nie dopuszczam nikogo, ponieważ drugi człowiek mnie męczy. Posiadanie znajomych, przyjaciół to oddanie się tej drugiej osobie, poświęcenie jej uwagi i czasu, a ja tego nie umiem. Nie potrafię poświęcić się dla drugiego człowieka. Do jakich wniosków możemy dojść... Nie mam znajomych. Co za tym idzie... Nie wychodzę na miasto, ani nie mam komu się wygadać, więc kiedy muszę się nad czymś zastanowić, nie posiadam drugiej perspektywy. Mój mózg nie radzi sobie za dobrze z myśleniem i ostro się wtedy przegrzewa, dlatego lubię jasne komunikaty, a świat widzę czarno-białe. Dla mnie każdy na trafiony problem jest dużej skali, a każde niepowodzenie odbieram jak osiągnięcie dna. Często moje złe samopoczucie jeszcze bardziej mnie nakręca, a wtedy działam pod wpływem impulsu i dzieje się Armagedon. Tylko że ja cholernie to lubię, doceniam tę samotność i jedynie, gdzie szukam kontaktu to właśnie mój kanał na Twitchu...

Bycie twórcą to jedno, bycie dziewczyną to drugie. Jestem ciekawa, jak często odbiorcy męskiego grona piszą w wiadomościach prywatnych, że ktoś jest przystojny lub że ma świetną klatę. Ja mam tego pełno, więc jak sobie tym radzę? Przestaję dodawać posty lub relację, jednocześnie przestając promować kanał, a to przekłada się na wyniki, a one znowu na słabszą jakoś i braku tego pozytywnego vibe...
Chciałam być popularna, chciałam być częścią świata gier i być zapraszana na eventy im poświęconych, jednak okazuje się, że ta uwaga mnie przytłacza, bo jestem o dziwo dziewczyną, której to nie nakręca. Dla mnie bodźce związane z nowym otoczeniem, nowymi znajomościami sprawiają, że się zamykam. 

Pandemia, jesień i powrót do streamowania, bo co innego mogłam robić. Depresyjna aura, więc grywałam w gry dobrze mi znane oraz takie, które mega mnie odprężały. Kompletnie nie przeszkadzało mi, że mam mało widzów, ponieważ był to mój czas na zabicie nudy, a nie próby rozwoju kanału. Powroty są takie, że wszyscy się cieszą, a ja pochłaniam tę pozytywną energię z czatu. Będę twórcą trzeba zdać sobie sprawę, że taka osoba intryguje. Wracając z naładowanymi bateriami, mam w sobie dużo pozytywnej energii, którą zarażam, jednak nie wystarcza mi jej na dłuższą metę. Dlaczego? 

Od czasu skończenia szkoły stałam się samodzielna i mam obowiązki z tym związane. Muszę pracować, sprzątać, robić zakupy i pranie. Niby banalne, bo w końcu nigdzie, z nikim nie wychodzę. Kocham jednak czytać książki, chodzić na siłownie i streamować. Streamowanie to super doświadczenie, kiedy mam w sobie tą pozytywny vibe i mogę nim zarażać innych, ale... Cholernie dużo wiadomości dostaję prywatnie, a że ich nadawców poznałam na Twitch, to tak jakbym znała tych ludzi, więc odpisuje. Czasem są to dwie osoby, czasem pięć, a kiedy udzielam się na Instagramie, jest ich dziesięć. Musimy wziąć pod uwagę, że kiedy streamuje, mam aktywny Discord, można przyjść porozmawiać na transmisji, gdzie odpowiem, zaśmieje się, ale nie... Oni wolą napisać w moim czasie wolnym, kiedy nadrabiam sprzątanie, chcę zresetować się przy książce lub na siłowni, a ja nie mam sumienia nie odpisać, bo czuje się jakbym, pluła im w twarz. 

Podsumowując... Śmiejemy się, że wracam kiedy jestem bezrobotna, ale taka jest prawda... To wtedy mam wystarczająco czasu, aby zrobić zakupy, pranie, iść na siłownię lub poczytać książkę. Nie muszę wtedy być cały czas na najwyższych obrotach. Mam balans i czas na ładowanie baterii. Powroty są zawsze mile widziane, i kocham wracać, bo wtedy przypominam sobie, za co kocham streamowanie. Niestety nie potrafię utrzymać Was przy sobie i nie wiem dlaczego... Udzielam się na Discodzie, odpisuje na wiadomości prywatne, jednak to sprawia, że zaciera się ta relacja STREAMERKA-WIDZ... Staje się atrakcyjną dziewczyną, przedmiotem, a nie twórcą, która naprawdę chciałaby robić dla was eventy, bawić się streamowaniem i żyć wśród mocnych, silnych ludzi, którzy motywują się nawzajem i mogą osiągnąć wiele. To taka wizja towarzyszyła mi, zaczynając swoją przygodę z live... Chciałam móc zmieniać czyjeś życie, pomagać innym, bo popularność ma olbrzymią siłę sprawczą. 

Mija mi siedem lat streamowania i cały czas do tego wracam, bo są momenty, że to kocham to, ale i takie kiedy tego nienawidzę. Są też takie, kiedy najbliższe ci osoby wchodzą ci na głowę lub wyśmiewają twoje działanie. Tak było dwa lata temu, kiedy moderatorzy nieświadomie niszczyli mi psychę. Nic nie rani bardziej niż dostawanie szpilek od bliskich i często to budzi we mnie wstyd. Wstyd mi za streamowanie, bo nie mogę się pochwalić, nawet nie mam czym, bo sama niszczę to co zbudujemy... A psycha mi siada z miesiąca na miesiąc.  

Do końca roku 2023, będę streamować systematycznie, bo to moje ostatnie podejście. Nie wiem, do czego już dążę, bo odpalenie streama to element w moim życiu, bez którego czuje się dziwnie. Stawiam wszystko na jedną kartę i ostatecznie. Po nowym roku zobaczymy, co udało się stworzyć i z jakim nastawieniem będę po pół roku streamowania z nowym podejściem. Robię na live, na co mam ochotę, ale nadałam granice w relacjach. Idzie nam świetnie i dziękuję za to, a nawet za pełne wsparcie w moim pisaniu. Kocham to uczucie tworzenia dla kogoś. Oby było nas jak najwięcej.


sierpnia 20, 2023

#1 | Skąd ja się wzięłam? Początki

#1 | Skąd ja się wzięłam? Początki

Nie rozumiem, dlaczego ludzie robią wielkie oczy na wieść, że spędzam przed komputerem dwanaście godzin dziennie... Przecież potrafię więcej. Ja kocham ten internetowy świat, w którym tak naprawdę się wychowałam i to on w dużej mierze wykształcił mój charakter. Dla mnie spędzenie czasu przed komputerem to codzienność jednak mam wyrzuty sumienia, że jest to czas zmarnowany...

Od małego byłam zauroczona graniem w gry, a tę fascynację wzbudziła we mnie mama. Czy ktoś pamięta gazety, do których były dokładane płyty z grami? Ja mam ich pełno na strychu. Oczywiście mając sześć czy osiem lat nie umiałam grać, natomiast moja mama była fanką przygodówek i to właśnie jej rozgrywce przyglądałam się razem z siostrami. Był to czas dla nas. Sama nie byłam fanką komputerów, natomiast zmieniło się, to kiedy poznałam The Sims oraz Margonem. Nigdy nie należałam do osób cierpliwych, nawet jako dziecko, a pojawienie się Internetu w domu i poznanie świata gier, w których mogę poznać ludzi, sprawił że chciałam tam być cały czas. Męczyłam mamę o własny sprzęt i tak też się stało, kupiłyśmy mi używanego, starego i ciężkiego jak cholera Dell'a. 


Nikt chyba nie sądził, że przepadnę w świecie wirtualnym aż tak. Na swoje usprawiedliwienie dopowiem, że był to mój sposób na ucieczkę przed rówieśnikami, z którymi nie żyłam za dobrze, a sytuacja w domu tego nie ułatwiała. Czas po szkole spędzałam na graniu w grę lub na czytaniu książek, e-booków, jednocześnie osłabiając swoją relację z siostrami oraz mamą. Wlepiona w ekran przebrnęłam przez podstawówkę. Byłam wtedy najbardziej oddana graniu, a chęć bycia najlepszą w grze i rozwijanie swojej postaci była u mnie priorytetem. Kończąc podstawówkę, budziła się we mnie coraz większa potrzeba tworzenia, a moim marzeniem było napisać własnej książki o wampirach lub nagrywanie filmików poświęconych Margonem. Jednocześnie perspektywa nowej szkoły, zmiana środowiska sprawiła, że oglądałam coraz więcej YouTuba oraz dziewczyn nagrywających vlogi.


Internet z pewnością mocno ukształcił mój charakter, ponieważ był moim schronieniem, ale to dzięki niemu uczyłam się zdrowych relacji, poznając ludzi, nawet miałam swoje pierwsze przyjaciółki. W codziennym życiu nie potrafiłam nawiązać relacji, ponieważ mając ojca alkoholika, byłam postrzegana przez jego zachowanie i notorycznie wyśmiewana. Pochodzę ze wsi, gdzie każdy każdego zna, ciężko było mi się od tego odciąć, szczególnie że nie mieliśmy w domu auta, więc nie znałam innego świata poza tym wiejskim. Nigdy nie podróżowałam, nigdy też nie byłam na wakacjach, więc zmiana szkoły była dla mnie stresująca, jednak to właśnie oglądając vlogi, uczyłam się życia poza swoim środowiskiem. Grając i mając kontakt z ludźmi wiedziałam, że inni mnie lubią, a dzięki temu naprawiłam swoją relację z koleżankami w klasie. Popularności jednej z nich sprawiała, że czułam się spokojniejsza, bo byłam pewna, że dzieciaki w końcu dadzą mi spokój, szczególnie w zbliżającym się gimnazjum. To poczucie bezpieczeństwa wykorzystałam na nic innego jak na wybudowanie wokół siebie muru, stałam się bardziej milcząca niż wcześniej, a na korytarzach siedziałam sama, z ponurą miną i ubrana na emo, nie mówiąc już o emo z bluzą JP.


Kiedy w życiu realnym byłam niemową, tak w Internecie zagadywałam do ludzi na potęgę i sprawiało mi to przyjemność. Większość osób kojarzyła moją postać z gry, więc poczucie bycia fajną budowało moją pewność siebie. Mimo że w Internecie można być każdym, ja zawsze byłam sobą i nie udawałam, nigdy nikogo nie okłamałam. Ceniłam sobie możliwość nieujawniania wszystkiego, że to ja decydowałam, kto ile o mnie wie. Poza Margonem cały czas dużo czytałam, ale i zaczęłam uczyć się pisać. Już wtedy miałam pomysł na pierwsze opowiadania oraz blogi, a moje internetowe przyjaciółki mega mi kibicowały, ponieważ uważały, że mam talent. Pisząc, poznałam inny sposób wypowiadania swoich myśli, ale i wyciszenie, które daje pisanie. 

Nie każda znajomość jest dobra, i niestety moje internetowe przyjaciółki przechodziły trudny czas. Jedna znalazła ukojenie w internetowym chłopaku, będąc smutna, że nie ma go przy niej, a druga uważająca, że lekarstwem na ból jest cięcie się. Ja jako jej przyjaciółka robiłam to samo. Mój styl luźnych bluz i długich dresów sprawiał, że mogłam to ukryć, do momentu aż nie wycięłam sobie jej nicku na całą długość ramienia. Bez szczegółów... Na szczęścia miałam też innych znajomych, którym ufałam i powiedziałam co robię, a oni mocno mnie krytykowały i uczyli, że nie jest to rozwiązanie. To właśnie od tamtego momentu głównie zaczęłam przebywać wśród chłopaków. Zapytacie, gdzie byli dorośli. Mama cały czas była obok i wiecznie suszyła mi głowę, że powinnam wyjść z domu, ale z drugiej strony nie byłam problematyczna, w końcu tylko siedziałam zamknięta w pokoju. Do momentu, aż się pokłóciłyśmy się i dostałam do mamy w pysk. Jeden jedyny raz w życiu, i nigdy o nim nie rozmawiałyśmy, a jednocześnie nikt chyba nie wie, że był on przełomowy. 
Co mogła zrobić dziewczyna, która się tnie, ubiera się na czarno i nienawidzi ludzi wokół siebie, a potem wmawiająca sobie, że własna matka jej nie kocha. Zabiera jej wszystkie tabletki przeciwbólowe, popiła je piwem ojca i nie pamięta kolejnych 24h, które się później  wydarzyły. Koniec, końców budziła się zasikana i zarzygana.
Wszystko się wtedy zmieniło. Patrząc na swój list pożegnalny, uświadomiłam sobie, że mogę zrobić listę planów na przyszłość, bo w wieku osiemnastu lat mogę wyjechać, gdzie chcę i osiągnąć ile chcę. To właśnie od tamtej pory mam manie spisywania różnych rzeczy na kartce i cały czas planuje, nie bojąc się jutra. Mówię, że się nie boję, ponieważ nieważne co bym zrobiła, nie wrócę do tamtego momentu, w którym byłam. Bo czy może być coś gorszego niż tamte sytuacje? 

Cała sytuacja miała miejsce w trzeciej klasie gimnazjum. Pamiętam do dziś, jak w kalendarzu zaznaczałam, ile zostało mi dni do osiemnastych urodzin i jakby wstąpiła we mnie nowa osoba. Odcięłam się od internetowych znajomości, a wieczory zaczęłam spędzać na czytaniu większej ilości książek i zaczęłam swoją pierwszą historię z aktywnością fizyczną. Po prostu zaczęłam ćwiczyć z Chodakowską. Założyłam od nowa swój pierwszy blog, gdzie opisywałam tematy losowe, generując je i inspirując się innymi blogerkami, a w tamtych czasach było tego pełno. Kochałam pisać, więc promowałam bloga, poświęcałam dużo czasu na ulepszanie go, mimo to nikt do mnie nie zaglądał. Już wtedy można było zauważyć duży wpływ jednak wideo i szybkich mediów, wiec chciałam nagrywać wideo na YouTube, a nagrałam może z dwa filmiki i sobie odpuściłam, bo jednak cały czas byłam małomówna i jąkałam się niesamowicie. Krótko potem wymyśliłam, że będę robić filmiki z Margonem i wróciłam do aktywnej gry, ale chcąc zacząć od nowa, na świecie, gdzie nikt mnie nie zna. To wtedy pojawiła się odwaga wejścia na TeamSpeak3. W ten sposób zaczęło się moje godzinne przesiadywanie, a przede wszystkim SŁUCHANIE, jak ludzie rozmawiają miedzy sobą. Nie wiem, czy zauważyliście, jednak jestem dziewczyną, zawsze posiadająca damski nick. Były sytuacje, kiedy ktoś pytał "ej Neevi, a ty co robisz, na jakimś świecie grasz", a ja się cała pociłam, aby opowiedzieć i wychodziłam z kanału. Tak po prostu, sparaliżowana tym, że zostałam wywołana do odpowiedzi. Były sytuacje, kiedy na kanał przychodziły internetowe śmieszki, co bawiło nawet mnie i od niechcenia pytałam się o coś, a oni wtedy z krzykiem "coo, dziewczyna?". To bawiło mnie jeszcze bardziej, ale dzięki temu przełamywałam się do rozmowy. Początki były trudne, jednak gadanie przychodziło mi coraz łatwiej, aż poznałam ludzi, którzy zaprosili mnie do klanu. Byli niesamowici, mega śmieszki i rozbawiali mnie do łez, część z nich pamiętam do dziś. To im możecie zawdzięczać, że dziś jestem taką zadziorną gadułą, ponieważ to oni mnie tego uczyli. Międzyczasie, dzięki nim poznałam Rafonixa i drugą stronę YouTuba, nie tylko vlogi słodkich dziewczynek. A niedługo później pokazali mi, czym jest Twitch. 


To wszystko działo się przed rozpoczęciem technikum, więc w pół roku cały czas wychodziłam ze strefy komfortu odcinając się od tego co było kiedyś. Poprawiłam stosunki z mamą i do dziś jesteśmy super ziomalkami, obecnie jest moją jedyną przyjaciółką, a własne siostry w końcu zaczęłam zauważać. Niemałym szokiem było dla wszystkich, że zaczęłam wymieniać garderobę na żywsze kolory, a przede wszystkim moje gadulstwo z Internetu przeniosłam do życia realnego i przyczepiłam się do grupy koleżanek w klasie. Czy one tego chciały, czy nie... Nie wiem, ale jedna z nich pochodziła z mojej wsi i to z nią poszłam pierwszy raz do klubu oraz dowiedziałam się, że mam poczucie rytmu i kocham tańczyć przy muzyce klubowej, gdzie kręci się tyłkiem.

A później... A później wakacje i mój pierwszy wyjazd gdziekolwiek. Niemały szok, bo był to wyjazd do cioci zagranicę, gdzie moje spojrzenie na świat kompletnie się zmieniło. Zrozumiałam, że duży wpływ na nasze postrzeganie życia, ma środowisko, w którym przebywamy, a my Polacy mamy bardzo zaściankowe myślenie. Fascynowało mnie to, że nikt nie wytyka osób, które miały rozmiar XXL, a żeby tego było mało, chodziły one dumnie i z uśmiechem na twarzy. Kiedy ja chowałam się pod luźnymi ciuchami, moje rówieśniczki nosiły tak kuse spodenki i topy, że zastanawiałam się, jak im nie wstyd, widząc ten wylewający się tłuszcz. A potem zrozumiałam, że ich nie interesuje zdanie innych, że ważne jest dla nich wygodna i to, co im się podoba, a ja przyjęłam ich taktykę. Tak oto wróciłam z wakacji jako ruda Klaudia, ponieważ chciałam zaszaleć. Za kolorem włosów mój charakter był bardziej zadziorny, ponieważ byłam pewniejsza siebie. To wtedy zaczęłam również każdą wolną chwilę spędzać na oglądaniu Twitcha.

W wakacje między gimnazjum, a technikum nabrałam dużego dystansu i od tamtej pory mam dużą tolerancję żartu. Jednocześnie moje pisanie umarło samoistnie, bo byłam pochłonięta oglądaniem Xayoo, który robił w tamtym czasie zadymka siu siu oraz Blu, która była niebiesko włosa i wulgarna, a jej reakcja bawiła nie tylko mnie, ale i czat.
Technikum informatyczne rozpoczęłam jako nowa osoba, a kontakty nawiązywałam bardzo łatwo, co dziwne potrafiłam śmiać się z każdym. W pierwszej klasie miałam nawet przyjaciółkę, jednak nie lubię okłamywania, więc byłam na nią zła, kiedy ta ukrywała, że ma chłopaka. Przyjaźń zakończyłam ja, a od tamtej pory już nigdy nie szukałam znajomości u dziewczyn. Poza tym miałam fioła na punkcie Xayoo i nie opuszczałam żadnego jego streama. To wtedy zaczęłam przesiadywać na jego ts3, gadając z giga śmieszkami i sama próbując śmieszkować. Granica dobre żartu od tamtej pory się u mnie zacierała, a ja zaczęłam poznawać coraz to więcej streamerów i pokochałam Twitch chat. Oglądanie jak ktoś gra oraz zauważanie jak super społeczność można zbudować mówiło mi, że też jak chcę. Uważałam, że musi być to super zabawa, ponieważ nie trzeba się do tego przygotowywać, odpalasz aplikację i sobie grasz, a w najgorszym przypadku jeszcze na tym zarobisz. I tak oto zaczęłam swoich sił w streamowaniu po raz pierwszy, cały czas będąc w posiadaniu starego Della, którego nie dość, że kupiłam używanego, to na dodatek był moim pierwszym sprzętem, na którym streamowałam. 

lipca 30, 2023

Idziemy do Zoo, Zoo

Idziemy do Zoo, Zoo
Niecodzienne wydarzenie, ale wyszłam z domu... Tym razem nie byłam po słodycze, zarobić na słodycze, ani spalić na siłowni zeżartych przeze mnie słodyczy. Nie, nie. Od miesiąca siedzę sama w Opolu, więc odwiedziła mnie mama z siostrą, aby spędzić ze mną sobotę. Wprawdzie miałam plan jechać na MargoCamp, ale dobrze wiemy, że nie przełamałabym się, aby jechać sama.

Moja mama i siostra różnią się ode mnie tym, że nie usiedzą w domu, więc było pewne, że będę musiała z nimi gdzieś wyjść. Tym razem zdecydowałyśmy się na opolskie Zoo. Kupiłyśmy bilety online, a pisząc ten post, sprawdziłam ceny w Łodzi lub we Wrocławiu i muszę przyznać, tutaj jest mega tanio. Bilet normalny w Opolu kosztuje 38 zł, a ulgowy 27 zł, nie ma limitu czasowego, a dodatkowo lokalizacja jest super.

Byłam tam z mamą pierwszy raz, natomiast moja siostra znała już ten ogród zoologiczny. Czas pokazał, że moja sis jest okropną przewodniczką i kompletnie nie potrafi odnaleźć się w terenie. Jeszcze zanim weszłyśmy na teren Zoo, miałam przerażoną minę, bo kto wpadł na tak głupi pomysł pójścia do Zoo w sobotę. Kolejka na kilka metrów, nie mówiąc, że większość zwiedzających to rodziny z dziećmi. Małymi, słodkimi, drącymi papę dziećmi. Moja radość była zauważalna, więc siostra zaczęła ze mnie cisnąć bekę, ale pięć minut później to ja chichrałam się z niej, kiedy ta studiowała mapę i kompletnie nie wiedziała gdzie iść, mimo że była tu rok temu.

Jak to siostry po pięciu minutach byłyśmy już pokłócone. Ja chciałam chodzić na wyczucie, a Natka chciała zgodnie z mapą i strzałkami, które mówiły "kierunek zwiedzania". I do cholery nie ufajcie tym strzałkom, bo są zrobione okropnie. Kompletnie nie sprawiały, że zwiedzający może odwiedzić punkt po punkcie, bo za każdym razem pokazywały inny kierunek. Znając moją siostrę oddałam jej piecze przywoławcza i została naszą przewodniczką, co pozwoliło mi na chichranie się z niej za każdym razem, gdy robiła skwaszoną minę, patrząc na plan Zoo. 

Byłam jakieś dwa lata temu w łódzkim Zoo i tam faktycznie strzałki oprowadzające sprawiały, że nic nie ominąłeś. Tu jednak tego zabrakło, co nie było na moją korzyść, ponieważ teren ogrodu jest olbrzymi, a ja i moje zakwasy po treningu źle to znosiliśmy. Z czasem znalazłyśmy plus sytuacji, ponieważ na początku doskwierały nam piszczące dzieci i liczne grupy zwiedzających, tak później każdy szedł w innym kierunku, więc im dalej tym w milszej atmosferze zwiedzałyśmy obiekt. 

Opolskie Zoo znajduje się w lesie, co sprawia, że człowiek od razu się wycisza, a dużym zaskoczeniem była liczna roślinność również na terenie ogrodu zoologicznego. Liczne krzaki, drzewa i poczucie, że wcale nie jesteś w Zoo. Znowu porównam z łódzkim obiektem, ponieważ tam było dużo chodników, betonowych murów oddzielających nas od zwierząt, a tu w większości przypadków spotykałam drewniane ogrodzenia, pod którymi były np. linie pod napięciem i to od strony zwiedzających, a nie zwierząt, wiec jak najbardziej na plus. Dodatkowo na wybiegach były sztuczne stawy, strumienie, fontanny, które stanowiły barierę między wybiegiem, a ludźmi. Super sprawą, bo wyglądało to bardzo naturalnie. Super naturalne były również ścieżki zbaczające z głównych tras do mniejszych mieszkańców Zoo, a że w nocy padało to ścieżki zamieniły się w bagnistą drogę, a moje białe tenisówki świetnie to zniosły... Oczywiście zdarzały się boksy, gdzie zwierzęta były podziwiane przez szybę, jednak była to rzadkość np. przy tygrysach czy lwach, czy ptakach, które i tak miały otwarte wybiegi. Muszę przyznać, że to Zoo wygląda bardzo naturalnie, a można to zawdzięczać małej ilości betonu, szyb i zachowaniu zieleni na terenie ogrodu. Bardzo zwracałam uwagę na to czy zwierzaki mają wodę i faktycznie, nie spotkałam boksu czy wybiegu, gdzie zwierzaki nie byłby dopilnowane, więc bardzo mnie to cieszy, bo obiekt jest olbrzymi. 

Przejście całego Zoo z moją panią przewodnik, zajęło nam 3 godziny. Nie robiłyśmy przerw na jedzenie, ani na atrakcje typu pokazowe karmienie. Sam obiekt jest faktycznie duży i można zgłodnieć, jednak samo gastro jest świetnie rozmieszczone i nie burzy atmosfery tego miejsca. Są one specjalnie delikatnie na uboczu, aby móc usiąść, posiedzieć na leżaku czy też zjeść przy stole, pod parasolem. Coś, co jest również na plus to ławeczki przy wybiegach. Naprawdę, przy każdym zwierzęciu była specjalna kładka lub wyodrębnione miejsce, aby nie tylko mieć fajny punkt widokowy, ale żeby usiąść i móc podziwiać przez dłuższy czas zwierzęta.

Coś, co zaskoczyło mnie i mamcie, to fakt, że jak na tak olbrzymi obiekt zwierząt jest raczej mało, a co ciekawe kompletnie się tego nie odczuwa. Dlaczego uważamy, że mało... Boksy i wybiegi były naprawdę duże, a mimo to były zamieszkałe przez jedno, max dwóch mieszkańców lub gatunki zwierząt były mieszane. Ciekawe było to, że Zoo posiada dwa gepardy, które były od siebie oddzielone i każdego posiadało teren większy niż moje mieszkanie. Nie wiem czym było to spowodowane, ale dopiero te gepardy sprawiły, że zaczęłyśmy analizować ilość zwierząt. Nasze umiejętności dedukcji sprawił, że mamy kilka hipotez: każdy boks zawierał informację kto jest jego opiekunem, więc brak możliwości łączenia tych zwierząt, ponieważ pochodzą z różnych obiektów lub innych Zoo, dwa to agresja wobec siebie, a trzy to duży teren, a mało zwierząt.

Jak wspomniałam wcześniej Zoo oferuje dodatkowe atrakcje jak pokazowe karmienie zwierząt lub trening uszatek, które na początku nazywałam fokami. 

Nie jestem życiowym podróżnikiem, więc w swoim życiu widziałam mało, jednak jestem mile zaskoczona wczorajszą wycieczką. Jak wiecie kocham psiaki i zwierzęta, więc widok ich za szybą budzi we mnie dystans do tego miejsca, tu tego nie odczuwałam, bo zwierzaki mają super warunki do życia. Z pewnością polecam to miejsce, a sama będę z ciekawości śledzić poczynania Zoo i czy znajdują się tam zwierzęta ratowane czy jednak urodzone w takich ogrodach zoologicznych. To tyle.



marca 12, 2023

Nie wierzę, że taka jesteś...

Muszę napisać ten post dla świętego spokoju, aby móc linkować go każdemu, kto jest niedowiarkiem w kwestii mojego życia towarzyskiego. Często popadam w irytację, kiedy tłumacze komuś, że jestem introwertykiem, że nie mam znajomych i kompletnie nie wychodzę z domu. A ta osoba kwituje mi to stwierdzeniem "nie wierzę, że taka jesteś". 

A tu niespodzianka, bo jestem...

Człowiek kształtuje się całe życie, ponieważ doświadcza wielu nowych bodźców oraz emocji. Jedni kochają adrenalinę, a inni boją się ryzykować. Nie sądziłam, że ta różnorodność w naszym charakterze jest tak zauważalna, póki nie poszłam na zajęcia integracyjne. Jak to bywa na takich spotkaniach, pojawił się psychotest i okazuje się, że one naprawdę działają. Mi osobiście wyszło, że przeważa we mnie osobowość introwertyka, ale o jeden punkt mniej, że jestem władcza i mam w sobie rolę przewódcy, ponieważ jestem pewna siebie i bezpośrednia. W pełni się z tym zgadzam, zawsze wszystko musi być po mojemu, a najlepiej jak zrobię to sama. Nienawidzę polegać na innych niezależnie czy z obowiązku czy z ich chęci pomocy. Szalę przeważa samodzielne działanie, szczególnie że staję się niecierpliwa w grupie, kiedy czekam aż ktoś rzuci hasłem, a co gorsza jest osobą, która ma w dupie cel zadania. Biorę wtedy odpowiedzialność za oddany projekt i dopracowuje go we własnym zakresie. Natomiast żyję z świadomością, że na świecie jest wiele ludzi, więc nie muszę skazywać się na przebywanie z osobami, które nie są dla mnie interesujące lub które nie szanują mojej pracy. Wtedy świadomie je ignoruje lub unikam kontaktu. Podobnie mam z osobami, które są dla mnie "za" spokojne, nielubiące konfliktów, a że nikt nie kłóci się specjalnie, mam tu na myśli osoby bojące się wchodzić z kimś w dyskusję, w moim rozumowaniu - są to osoby, które nie walczą o siebie, nie znają swojej wartości, przez co się wycofują. Ja wiele lat byłam wycofana i uważam, że znajomość swojej wartości to ważny aspekt nasz jako ludzi. Musimy wiedzieć kim jesteśmy. Wiedzę o sobie nabywamy cały czas, ponieważ w kwietniu skończę dwadzieścia pięć lat, od osiemnastego roku życia pracuję, a to właśnie ostatnie dwa miesiące sprawiają, że zauważam u siebie pewne cechy, które pozwalają mi określić się na nowo w dziedzinie zawodowej, a kto ogląda mnie na Twitchu ten wie, że od pewnego czasu miałam ogromną niechęć do pracy. 

Zobrazowanie Wam jakim jestem człowiekiem i jak to wygląda z mojej perspektywy jest ciężkie, ponieważ mam jakby dwa oblicza. Potrafię być bardzo otwarta, zagadując ludzi na śmierć, śmiejąc się i emanując pozytywną energią, która udziela się innym, ale potrafię być też bardzo czujna, zamknięta w sobie, a to skutkuje wycofaniem z towarzystwa i milczeniem. Inaczej zachowuje się w pracy, inaczej wśród kolegów na uczelni, a inaczej będąc na streamie lub z siostrą na mieście. Coraz częściej analizuję swoje zachowania oraz szukam przyczyny mojego zamknięcia na kontakty z rówieśnikami, właśnie tak natrafiłam na podcast Pauliny, która uświadomiła mi kim są osoby wysoko wrażliwe. 

"Wysoka wrażliwość to cecha temperamentu, zbadana i opisana przez amerykańską psycholożkę Elaine Aron. Osoby z tą cechą nazywane są osobami wysoko wrażliwymi. Osoby wysoko wrażliwe reagują na bodźce w sposób bardziej gwałtowny niż reszta społeczeństwa i często te bodźce też lepiej wychwytują. Są na nie po prostu bardziej wrażliwe, ponieważ mają niezwykle czuły i chłonny układ nerwowy. Dlatego na przykład, potrafią łatwiej wychwycić nietakt w czyimś zachowaniu lub nutkę złośliwości podczas rozmowy, a każda przejażdżka kolejką górską jest dla nich jeszcze bardziej ekstremalna.

Przez to też osoby z cechą wysokiej wrażliwości szybciej niż osoby mniej wrażliwe doświadczają przebodźcowania – na przykład w dużym tłumie ludzi albo gdy wiele osób mówi do nich jednocześnie. Unikają więc takich sytuacji, a gdy się już w nich znajdą, często po dość krótkim czasie mają potrzebę wycofania się do cichego i spokojnego kąta. Dlatego osoby wysoko wrażliwe często są mylone z introwertykami, ale tak naprawdę te pojęcia nie są z sobą tożsame, pomimo wielu cech wspólnych.wysokowrazliwa.pl

W ten sposób dowiedziałam się, że jestem osobą wysoko wrażliwą, a ta świadomość przekłada się u mnie na zupełni inne postrzeganie świata, a przede wszystkim na zrozumieniu, skąd mam takie, a nie innego podejście do ludzi lub nowych miejsc. Opowiem Wam o kilku ciekawych sytuacjach, które analizuje do dziś i może wtedy zrozumienie moje wycofanie i przyczynę, dlaczego nie chcę z wami iść na tą cholerną kawę, ani kompletnie nie widzę w was osoby, z którą mogłabym się spotkać...

Chodząc do szkoły podstawowej kłóciłam się z najpopularniejszą dziewczyn w klasie, jak nie w szkole... Jak to bywa wtedy dzieciaki z jej otoczenia zaczynają cię poniżać, a ty się wycofujesz... I tak właśnie było ze mną, że z roku na rok dzieciaki były coraz bardziej nie do zniesienia, a ja bardziej zamykałam się w domu grając w gierki online. Idąc do gimnazjum byłam już w depresji, ponieważ bałam się co może się wydarzyć w dużej szkole, więc od swoich pierwszych dni, byłam ubrana na czarno, ze słuchawkami w uszach i nie odzywająca się do nikogo. Mój styl emo uzupełniały również pocięte ręce. Czy ktoś szukał ze mną wtedy kontaktu, nie... Moimi jedynymi znajomymi byli ludzie z Internetu, z którymi dzieliły mnie setki kilometrów, a mieliśmy po naście lat i baliśmy się mówić dorosłym co nas boli do stopnia, że potrafiliśmy targnąć się na swoje życie. Każdy z nas przeżywa ból inaczej, ale decyzje wskazują o naszej dojrzałości. W moim przypadku kiedy zrobiłam prawdziwą głupotę dotarła do mnie świadomość konsekwencji moich czynów i zmieniłam się diametralnie. Porzuciłam znajomości internetowe na rzecz realnych, a w moim życiu zaczęły pojawiać się plany na przyszłość, bo wiedziałam, że jakaś mnie czeka. 

Najbardziej wpłynęła na mnie podróż do Wielkiej Brytanii, gdzie zabrała mnie moja chrzestna i to był dla mnie przełom. Zupełnie inni świat, zachowanie ludzi i ich codzienność. Kobietka z rozmiarem XXL chodząca w krótkich spodenkach i topie... Zawsze widywałam osoby otyłe w leginsach i szerokich tunikach do ud, które zakrywały fałdki tłuszczu, a tam postrzegałam to jako akceptację siebie, a przede wszystkim swoich niedoskonałości. Kolejną rzeczą z którą nigdy nie spotkałam się w Polsce to chodzenie po supermarkecie w piżamie i kapciach w różowego króliczka... Kompletnie nieprzejmowanie się co powie o nas tłum ludzi robiących w tym samym czasie zakupy, szczególnie że dwie alejki dalej ktoś w szlafroku wybiera płatki śniadaniowe. To nieprzejmowanie się otoczeniem i ich spojrzeniem skutkowało, że zrozumiałam wszystkie komentarze w kierunku Polaków Że jesteśmy narodem przez który przemawia zazdrość, że ciężko nam pogratulować komuś sukcesu, a potrafimy tylko dopieprzyć słowem krytyki. Wielka Brytania nie oferowała mi tylko ładnych widoków na ocean i wyrzeźbione klify, ale i otworzyła mi głowę, że nie ma co przejmować się innymi. Kiedy wróciłam do domu po dwóch miesiącach byłam nowym człowiekiem, mimo że głowa mi płonęła od rudych włosów i doszło mi parę kilo.

Po powrocie od razu zaczęłam chodzić na imprezy do klubu i okazało się, że kocham tańczyć i kręcić tyłkiem do muzyki. Najbardziej nie lubię momentu, kiedy ktoś zaprasza do tańca i łapie cię za ręce, obraca... Jestem mocno na nie, ponieważ jest to naruszenie mojej przestrzeni, więc zaczęłam odmawiać każdemu kto chciał ze mną tańczyć. I tu pojawia się kwesta moich relacji damsko męskich za czasów szkoły... Nie było ich. W gimnazjum jeden chłopak do mnie pisał co było mega miłe, jednak z czasem urwałam ten kontakt, a kiedy przynależałam do grupy i miałam dwie koleżanki z którymi chodziłam do klubu to nikt do mnie nie zagadywał. Ewentualnie zaprosił do tańca, ale mogę ich chyba policzyć na palcach jeden ręki, mając na uwadze, że każdy z nich był pod wpływem alkoholu. Mając ojca alkoholika mega nie lubię ludzi, którzy odurzają się alkoholem do pewnego stanu. Kolejne lata  minęły szybko, ponieważ od razu po osiemnastce zaczęłam pracować zapominając już czym jest zabawa. Szkoła, egzaminy i problemy ze zdaniem prawa jazdy. Dodatkowo bycie znowu wycofaną, ponieważ rówieśnicy chodzili wzajemnie na swoje osiemnastki, a ja dla oszczędzenia pieniędzy, które musiałabym im dać w kopercie odmawiałam. Ich widok, kiedy ja pracuję w sobotę za barem, a oni świetnie się razem bawią. Nie będę ukrywać zaczęła towarzyszyć mi samotność i zazdrość, ale kierowała mną również myśl, że kiedyś wyjadę i nie będę utrzymywać kontaktu z tymi ludźmi.

Kto czytał poprzedni post ten wie, że od razu po skończeniu szkoły wsiadłam w samolot i wróciłam do Wielkiej Brytanii w celu podjęcia pracy i zostania tam na kilka ładnych lat. Była to moja pierwsza praca pełnoetatowa, a do tego w obcym kraju gdzie nie znam języka i tu już budził się we mnie strach i znowu takie wycofanie, skupienie i obserwacja. Z nikim nie potrafiłam nawiązać kontaktu, bo przypominałam wystraszoną owieczkę, zresztą moja przygoda tam nie potrwała długo. Wróciłam do Polski, gdzie od razu podjęłam pracę, tym razem na polskiej produkcji i kolejne zderzenie z rzeczywistością. Byłam najmłodsza z zespołu, a moje koleżanki z pracy miały dwa razy tyle lat, ale z takim samym brakiem pewności siebie co ja.  Obserwacja relacji pracownik - kierownik - prezes. Poniżanie i przyspieszanie maszyn, dla zysku firmy, z obrzydliwym brakiem szacunku w stosunku dla pracownika lub braku kierowania się jakimkolwiek logicznym myśleniem. Zakładem produkcyjnym rządzi cel wyprodukowania jak najwięcej, bo wtedy firma zarobi więcej. Kiedy pytałam dlaczego ludzie na to pozwalają, mówili otwarcie, że pieniądze, że kredyty i strach, że nic nie znajdą. Przerażona, że dorosłym życiem kierują takie wartości chciałam uciec z małej mieściny i tak wybrałam Wrocław, w którym ponownie zderzyłam się z mocą pieniędzy i władzy. Znowu to poczucie, że świat dzieli się na lepszych i gorszych. Musisz uważać co mówisz i jak mówisz. Dla dziewczyny ze wsi, gdzie każdy każdego zna i posługuje się mową potoczną, ciężko rozmawia się z kobietą, która emanuje luksusem i jest ubrana cała w Gucci. Jako doradca klienta ważna jest aparycja, ponieważ twój schludny wygląd jest kojarzony z sklepem, firmą w której pracujesz, a ludzie lubią ładne rzeczy, wiec i też ładnych ludzi. Pojawiło się pilnowanie czy moje niesforne włosy znowu nie sterczą w każdą stronę, czy nie świeci mi się czoło. Wrocław stał się moim wyborem, ponieważ to właśnie to miasto wybrali moi rówieśnicy z którymi chodziłam do technikum. Sądziłam, że kiedy zdecyduję się na to samo miasto co oni będę miała z kimś wychodzić na pubów i klubów, natomiast nic bardziej mylnego. Byłam przebodźcowana pędzącym miastem, dodatkowo dwunastogodzinne zmiany i każda wolna chwila poświęcona na streamowanie. Byłam cholernie zmęczona. Przez cały mój pobyt we Wrocławiu wyszłam dwa razy. Raz z koleżanką na kebaba, a drugi raz ze swoim moderatorem z Twitcha, kiedy zapadła już decyzja, że miasto jest za drogie i zdecydowałam się, na przeprowadzkę. Tym razem postawiłam na Łódź, a to miasto okazało się dla mnie idealne... Duże, ale kompletne przeciwieństwo Wrocławia. Nikt nie goni, nikomu się nie spieszy, a ja od pierwszych dni czułam, że wszystko układa się na właściwych torach. Dostałam samodzielne stanowisko, a moją jedyną koleżanką z pracy była moja szefowa, która ceniła cisze i spokój w trakcie pracy. Moje życie w Łodzi toczyło się w czasie pandemii, więc kontakt z klientem był ograniczony, a ja miałam za cel realizować wysyłki bez odpisywania na meile czy odbierania telefonu. I tak jak obowiązki w firmie rozłożyła szefowa tak jej mąż uważał, że po trzech miesiącach znam pewnie cały asortyment i doradzam klientom. Mimo moich zapewnień, że tak nie jest kazał odbierać telefony i odpowiadać na pytania klientów. Wiecie kiedy zaczął pojawiać się ból brzucha i stres, że muszę iść do pracy? Kiedy był czwartek i wiedziałam, że będę siedzieć z człowiekiem, który jest narcystyczny i naruszający mój zwyczajny tryb pracy, a głupie odbieranie telefonów stresowało mnie gigantycznie. Lubiłam moja pracę, bo była to łatwa praca, obracająca się wśród zagadnień technicznych, dlatego dałam sobie za punkt honoru nauczenia się tego co mamy w asortymencie i doradzania klientom, aby żaden telefon mnie nie stresował. I faktycznie tak było. To nie strach przed rozmówcą, a strach przed brakiem wiedzy hamowała mnie przed podniesieniem słuchawki. Przyszedł jednak czas kiedy potrzebowałam rozwoju, a po dwóch latach w Łodzi chciałam podnieść swoje kwalifikacje, czego nie mogła mi dać dotychczasowa praca. I w ten sposób porzuciłam samodzielne stanowisku oraz brak kontaktu z ludźmi na pracę jako doradca klienta w sklepie komputerowym. I tu zaczął się upadek mojej psychiki. Klient z jakim przyszło mi pracować to w moich oczach, klient trudny. Każdy z nich z innym problemem, ponieważ moje stanowisko polegało na doradzaniu w zakresie sprzętu, spisywaniu rat, leasingów oraz przyjmowaniu zwrotów i reklamacji. Potrafiłam mieć klienta, który szuka najtańszej myszki komputerowej, gdzie po nim obsługiwałam człowieka kupującego najnowszego iPhone, a po nim kolejnego z reklamacją, bo laptop nie działa. Ten moment skupienia kiedy wypełniasz wniosek ratalny, aby nie narobić człowiekowi gówna z bankiem, do momentu zwrotów i wypełnieniu miliona okienek, przetrzymując klienta dla jednego podpisu, a reklamacja to dopiero super podtrzymanie zdrowych relacji z klientem, bo jak to jest możliwe, żeby sprzęt się psuł. Niedorzeczność... Wracałam do domu wkurwiona, ponieważ właśnie tu zaczęłam odczuwać ilość bodźców. Zachowanie klienta, jego złość i frustracja mnie przytłaczały i przejmowałam się tym, aż zaczęłam brać tabletki uspokajające. Koledzy z pracy mówili odpuść, nie przejmuj się, ale ja tak nie potrafię... Zawsze musze robić wszystko dokładnie, więc kiedy ktoś mi zwraca uwagę, że coś jest wykonane źle lub klient mnie popędza to popadam w panikę, czasem w irytację, bo do cholery robię wszystko zgodnie z wytycznymi, tak jak ma być... Na cholerę na mnie wyładowuje swoją złość, a nie na moim kierowniku. Pojawiają się we mnie wtedy momenty zwątpienia, czy warto jest się dalej męczyć. Te emocje budzą się z przebodźcowania, ale ja próbuję to wyeliminować. Często ludzie śmieją się ze mnie, że dużo śpię, ale kompletnie nie pomyślą, że jest to mój czas na reset głowy. Odpoczynek dla myśli i analizowania tego co mnie przytłacza, dla nich to przesada spać dwanaście godzin, a dla mnie to wyciszenie. Tylko, że to nie zawsze działa i kiedy mam dobry humor, a ktoś wtedy mnie wkurwi to działam pod wpływem impulsu i co robi Klaudia... Z dnia na dzień rzuca pracę... Bez zastanowienia za co opłaci rachunki, gdzie pójdzie pracować jeśli nie wysłała żadnego CV. Jedni to nazwą głupotą, a inni szczęściem i jestem tą drugą grupą. Dla mnie to jak zaczerpnięcie powietrza, kiedy wypływasz nad powierzchnię. To właśnie wtedy wróciłam do żywych, a jednocześnie moja energia, pyskowanie i śmianie się z moich własnych, głupich żartów.

Na bezrobociu doszłam do wniosku, że chyba czas znaleźć sobie prawdziwych znajomych w realu. Że super byłoby mieć z kim wyjść na piwo lub obejrzeć film. Gdzieś zaczęło mi przeszkadzać, że w wieku dwudziestu czterech lat nigdy nie miałam chłopaka, ani dla nikogo nie wydałam się atrakcyjna, aby podejść do mnie i zagadać, szczególnie że mówi się tyle o poznawaniu ludzi na siłowni, a do mnie na siłowni nikt nigdy się nie podszedł. Postanowiłam wtedy, że umówię się z dwoma pierwszymi facetami którzy do mnie napiszą na Tinderze. Pan numer jeden... Goła klata na awatarze, brak swojego zdjęcia, jednak od samego początku pisało mi się z nim zajebiście. Szczerze chyba nigdy tak dobrze mi się z kimś nie pisało. W jego przypadku nabrałam pewności, że zdjęcie klaty na profilowym nie musi od razu oznaczać narcyza, a człowieka pracującego ciężko oraz posiadającego szare komórki z przyjemnym dodatkiem, czyli przystojną twarzą, czego nie wiedziałam umawiając się z nim. Zanim poruszyliśmy temat ewentualnego spotkania opowiedziałam mu, że od czasu pandemii nie wychodziłam, a poprzednia praca uświadomiła mi, że nie czuje się pewnie wśród ludzi. Umówiłam się z nim prosząc, aby był wyrozumiały, bo z pewnością będę cicha. On podszedł do tego na luzie i opowiedział mi o pewny spotkaniu i skwitował je strudzeniem, że nie może być gorzej, a ja poznając jego historię, wiedziałam że ma rację... nie może być i w ten sposób podbudował moją pewność siebie. Tylko, że do cholery jasnej... Jak wita się dwoje dorosłych, ale obcych dla siebie ludzi. Uścisk dłoni, luźne cześć czy całus w policzek... On wybrał to ostatnie i już na dzień dobry wyparowała ze mnie cała pewność siebie. Naruszył moją przestrzeń prywatną, a na dodatek miałam przed sobą przystojniaka co chyba też wprowadziło mnie w pewien dyskomfort. Ja chciałam iść do maka do środka, aby przebywać wśród ludzi, a on zaproponował, żeby zjeść w aucie i już wtedy pojawiła się we mnie obojętność, więc się zgodziłam. Siedziałam tam jak na skazanie, a jego monolog ratował sytuację, ja potakiwałam, czasem o coś dopytałam i na tym koniec. Spotkanie trwało całe dwie godziny i kiedy powiedziałam, ze pora wracać, po prostu mnie odwiózł i koniec... Pisaliśmy od spotkania raz, w którym przeczytałam, że mam śliczny uśmiech, ale jednak liczył, że zrobię mu laskę i tyle... Rozbawiło mnie to, szczególnie że facet wydawał się mega w porządku, jednak przebywanie wśród facetów sprawiło, że sprośne żarty to dla mnie norma, a ja potrafię odgryźć się na takie komentarze. Myślicie sobie, a co z drugim chłopakiem, pewnie odwołała spotkanie. Otóż nie. Cały czas myślałam o przystojniaku z wcześniejszego spotkania, a tu nagle okazuje się, że na drugim spotkam człowieka kompletnie nie w moim typie... Misiu z głosem jakby bez mutacji, a po jednym piwie zaczął mówić jak Mariolka z kabaretu Paranienormalni... Zanim stawił się na spotkanie, aby wypić to piwo, spóźnił się pół godziny, ale było też widać, że się stresuję, nie wie co mówić, więc przejęłam kontrolę nad rozmową i całe spotkanie uratowało wspólny temat do rozmowy, gdyż oboje lubiliśmy nowe technologię. Wiedziałam o co mogłam pytać, aby on mógł odpowiadać, a rozmowa się toczyć.

Spotkania były jedno po drugim, co jest śmieszne, bo nie umawiasz się z ludźmi dwadzieścia lat, a nagle w ciągu tygodnia wychodzisz dwa razy. Dopowiem, że od czasów tych dwóch facetów nie wyszłam z nikim do dnia dzisiejszego. Przy pierwszym facecie czułam się nieswojo, ponieważ w moich oczach był atrakcyjny, ale przede wszystkim opowiadał mi o swoich planach, co robi i jak żyje. Przez lata obserwuję ludzi, jak zachowują się w kontakcie ze mną i mogę otwarcie powiedzieć, że wiem kiedy ktoś ściemnia, a kiedy mówi prawdę. W jego przypadku czułam, że nie wciska mi kitu, ale we mnie budziło się poczucie, że jestem gorsza, bo nie mam o czym opowiadać z taką pasją jak on, że kompletnie brak mi pomysłu na siebie, szczególnie, iż rzuciłam pracę marzeń miesiąc wcześniej. On sam też nic takiego mi nie powiedział, ani nie napisał po spotkaniu, więc skąd taka niska samoocena? Po co to porównywanie? Drugie spotkanie obracało się w zupełnie innej atmosferze, bo od samego początku to ja postrzegałam go jako człowieka przez planów na siebie. To ja przejęłam kontrolę nad rozmową, jednak od samego początku wiedziałam, że nic z tego nie będzie, a jeśli jeszcze kiedykolwiek usłyszę jak mówi jak Mariolka to oszaleję. Nie przerwałam spotkania, ponieważ wiedziałam, że nie odpisze mu już ani razu, ani już nigdy się nie spotkamy.

Kolejne pół roku było dziwne, ponieważ rzuciłam Łódź na rzecz powrotu w rodzinne strony, które porzuciłam po miesiącu na rzecz rozpoczęcia studiów w Opolu. Okazuje się, że kocham cywilizację, szum miasta, jego widok nocą. Nowa lokalizacja to również znalezienie nowej pracy i tutaj ciekawostka, ponieważ wróciłam do sprzedaży. "Proponowaniu" ludziom ubezpieczenia sprzętów elektronicznych i mówienie im, że tego potrzebują. Kocham to... Wciskać ludziom, że czegoś potrzebują oni zaczynają w to wierzyć i to biorą. Jak osoba, która wstydzi się rozmawiać z ludźmi namawia ludzi do kupna czegoś niewidocznego? Ano nie namawia, bo nie potrafi. Kiedy ktoś kupował u mnie ubezpieczenie to tylko wtedy, kiedy świetnie mi się z nim rozmawiało, ale poza tym sprzedaż jest dla mnie stresująca. Czuję się jakbym atakowała tego człowieka, w końcu muszę go zmanipulować, a to nie jest wartość którą cenie w życiu. Po czterech miesiącach znowu to zrobiłam - rzuciłam pracę z dnia na dzień. 

Podkreślam rolę pracy, ponieważ tu pojawia się ten aspekt wysokiej wrażliwości. Większość dostępnych ofert pracy bazuje na kontakcie z klientem. Duża ilość ludzi to dla mnie analizowanie każdego z nich, jego zachowania i potrzeb. Kiedy ktoś jest oschły ja odbieram to w dwojaki sposób. Nie wiem czy mu się narzucam, czy jest zły, a może gadam głupoty i nie chce mi tego wytknąć. Na początku każda praca to dla mnie dużo energii i pozytywnego nastawienia, które ginie po pierwszym miesiącu. Później z  tygodnia na tydzień jestem bardziej wypalona, natomiast wszystko się zmienia w momencie kiedy rzucam pracę. 

Kocham bycie bezrobotną. To dla mnie najlepszy czas rozwoju osobistego. Poznaje wtedy samą siebie z innej strony, ale i pojawia się świadomość braku bliskości. To na bezrobociu pojawia się we mnie potrzeba tworzenia - pisanie bloga, aktywność na Instagramie, a szczególnie powrót do streamowania. Bezrobocie sprawia, że mam ochotę o siebie zadbać, więc wracam aktywnie na siłownie, pilnuję tego co jem, a przede wszystkim mówię sobie, że tym razem wyjdę z kimś do pubu, bo czas znaleźć sobie znajomych, a może i nawet faceta.

Rachunki same się nie opłacą, a moja kariera streamerki to spontaniczne wsparcie dobrych duszyczek, ale nie sposób na utrzymanie się, więc podjęcie pełnoetatowej pracy to konieczność w moim przypadku. Szukanie pracy wzbudza we mnie wstręt, ponieważ podświadomie wiem, że wysyłam CV do firm, w których tak naprawdę nie chcę pracować, a jestem do tego zmuszona. Obecnie mam pracę i chyba nawet ją lubię, gdyby nie fakt, że nie ma osoby nadzorującej i dostaję świra, że mój zespół ma w dupie jak praca zostanie wykonana. Wcześniej pracowałam wśród technicznych zawodów - gazownictwo, informatyka, więc musiałam posiadać ogrom wiedzy, aby komuś nie wybuchła butla gazowa, dom zasilany gazem lub doradzić jak wykorzystać w pełni moc komputera. Dodatkowo zawsze pracowałam z facetami, których kocham słuchać, ponieważ facet opowiada wszystko z dystansem, rzuci żartem i można się pośmiać. Teraz pracuję w archiwum, mam łatwą pracę polegającą na przekładaniu dokumentów z teczek do teczek i wprowadzaniu je w system, tyle, że tym razem pracuję z kobietami i... My naprawdę rozmawiamy o tym jaką część mieszkania posprzątałyśmy, albo co zrobiłyśmy na obiad...? Słuchaniu o koleżankach, ich eks, ich obecnych faceta - w skrócie mówieniu o kimś... Baby są naprawdę dziwne w relacjach i kiedy zaczęło się przesłuchiwanie mnie, a co robisz w życiu, a masz chłopaka, a gdzie pracowałaś... Założyłam słuchawki i ignorowałam otoczenie. Nie lubię moich koleżanek z pracy, ale lubię moją pracę, bo pokazała mi wiele nowych cech, których nie byłam w pełni świadoma. 

Moja nowa praca jest nudna, a ja czuję się w niej rewelacyjnie.  Natomiast od kiedy nie ma osoby nadzorującej to ja dbam, aby wszystko było załatwione - dostawa, szukam odpowiedzi na pojawiające się pytania i wiszę na słuchawce z koordynatorką, której jej brakuje na miejscu. Świetnie się czuję w tej roli, ale drażni mnie fakt, że nie mogę skrytykować pracy moich koleżanek, bo nic mi do tego. Lecą w chuja, a nikt na to nie reaguje. I tak okazuje się, że jestem służbistką. W pracy się pracuje kochani... Natomiast mówię głośno co mi nie pasuje i wychodzi moja bezpośredniość - powiedziałam już mojej koleżance, że jej nie lubię. A innej, że nie rozumiem na cholerę robi coś źle, jeśli będzie musiała to poprawiać. Dla dziewczyn z którymi pracuję od początku to jest szok, że potrafię mówić, ponieważ byłam małą wystraszoną owieczką, a teraz dbam o wszystko i trzymam ręce na pulsie. 

"Nie wierzę, że taka jesteś"... 
Taka czyli jaka... Bezpośrednia, zabawna, podchodząca do wielu rozmów z dystansem, a może czujna wystraszona i obserwująca wszystko uważnie. Obie te osobowości to ja, a jeszcze niedawno powiedziałabym, że mam dwubiegunowość, jednak prawda jest taka, że dystansuje się od ludzi na własne życzenia i zasadach. Przeraża mnie jak ludzie w Internecie z łatwością uważają, że mnie znają, bo ja się przed nimi nie otwieram, nikt nie wie co siedzi w głowie i jak często płaczę do poduszki, aby przeczyścić oczy. Ludzie z którymi piszę i znają mnie ze streamów widzą we mnie wariatkę, która żartuje z wszystkiego co się da. Dystansuje się, ponieważ wiem, że kiedy się otworzę przed kimś to będzie bolało, a ja tak naprawdę jestem tą wystraszoną owieczką, którą męczy zastanawianie się co sobie o niej pomyślisz, a czemu robisz taką kwaśną minę, bo ja to wszystko widzę i analizuję. 

Mam dziesiątki znajomych w Internecie i zero znajomych w życiu realnym. Raz na tydzień czytam o tym, że komuś na mnie zależy, a dla mnie nie ma wśród tych dziesiątki osób kogoś przed kim chciałabym się otworzyć, bo cenie ludzi bezpośrednich. Stwierdzenie, że im zależy to dla mnie puste słowa, bo na czym mu może zależeć? Na ładnej buzi, bo przecież nie na mnie jeśli nie otworzyłam się nawet przed tym człowiekiem. Zboczone żarty, przyznanie się, że miałam ojca alkoholika, to dla mnie nic nie znaczące suche fakty. Pisanie "buzi w nosek" "kocham cię" "misiu" to droczenie się, które często kończy się tłumaczeniem, że nie człowieku, nie zależy mi na tobie. 

Wcześniej myślałam, że potrafię być otwarta tylko przy bliskich znajomych, w moim przypadku to rodzina, siostra lub mama przy których zachowuje się jak na streamie. Wieczna gaduła, rzucająca głupimi żartami i śmiejąca się głośno. Obecna praca pokazuje mi, że kiedy nie doświadczam bodźców, które mnie męczą potrafię również emanować tą samą energią, ale dystansuje się od koleżanek z pracy przez pryzmat tego jak odrzuca mnie ich poobgadywanie innych i debilne postrzeganie świata. 

Szukam kogoś z kim mogłabym wyjść na miasto, iść na siłownie lub obejrzeć nawet ten serial. Nie wyobrażam siebie w związku, bo nigdy w nim nie byłam, nigdy się nie całowałam, więc skąd mam wiedzieć czy tego szukam. Czy mam ochotę się do kogoś przytulić, do cholery oczywiście, ale czy musze od razu mieć do tego chłopaka? Poszukuję kogoś, kto wyczuje, kiedy jestem przebodźcowana i potrzebuję spokojnej rozmowy, ale i tez takiej, która krzyknie na mnie, że mam się ogarnąć, kiedy zaczynam wariować i analizować za bardzo. Takiej, która nie da sobie wejść na głowę, kiedy przesadzam z sarkazmem lub ogólnie powie mi otwarcie, że pierdole głupoty nie bojąc się, że się obrażę. Szukam przyjaciółki lub przyjaciela, przy którym będę mogła się otworzyć i mieć kogoś na kim będzie na mnie zależało, a mi na nim. Ale do cholery nie szukam chłopaka... 

Kiedy Ci na czymś zależy to o to walczysz, kiedy czegoś chcesz, a masz to na wyciągnięcie ręki to nie baw się jak debil, tylko sięgnij po to, kiedy czyjeś zachowanie Ci nie odpowiada, powiedz mu o tym, kiedy czyjś komentarz sprawił ci przykrość, mów o tym.  

lutego 12, 2023

Dom daleko od domu #2

Dom daleko od domu #2

Tylko na chwilę zatracasz siebie i pozwalasz komuś wejść z butami w twoje życie, a potem jest ci cholernie ciężko wrócić do prawdziwego siebie przed nieprzyjemnymi doświadczeniami. 

Właśnie tak postrzegałam ostatnie kilka miesięcy swojego życia, czyli jako złego tyrana od którego pora się uwolnić. Nowy rok, nowe cele i odcięcie się grubą linią od tego co było. Zaczęłam od poszukiwania nowego mieszkania, co zakończyło się najlepszym lokum jakie kiedykolwiek miałam. Drodzy państwo zamieszkałam w centrum Łodzi, wprawdzie z współlokatorami, ale byłam posiadaczką dużego pokoju z balkonem i sąsiadem z świetną klatą, którą mogłam podziwiać z kuchennego okna. Dodatkowo miałam bardzo blisko do siłowni oraz pracy, więc byłam mega zadowolona i zaczęłam odżywać. Wracałam do żywych...

Koledzy z pracy mieli rację, po świętach ruch w sprzedaży jest niewielki, więc w końcu mogłam odstawić tabletki uspakajające i bez żadnego stresu uczyć się nowinek technologicznych oraz szukać zagadnień, z którymi przychodzili do mnie klienci. Dzięki zdobytej wiedzy nabierałam pewności siebie, co przełożyło się na lepsze samopoczucie oraz na polepszenie kontaktów z klientem. Moim celem było stać się pomocnym doradcą, mimo że firmie na tym nie zależało. Tam powinnam być sprzedawcą realizującym targety, a mimo to wracałam i oglądałam filmiki oraz robiłam notatki co do sprzętu o które często pytali klienci. Styczeń minął mega szybko, ponieważ nowe miejsce, nowe obowiązki pochłaniały mnie w pełni. Luty zaczęłam z pierdolnięciem, bo nie ma innego określenia... Jak opisać rzucenie pracy z dnia na dzień, kiedy sam się tego nie spodziewasz, a spodziewają się tego twoi pracodawcy... Mój wewnętrzny odwilż sprawił, że zaczęłam działać pod wpływem impulsu, więc kiedy rzuciłam hasło wypowiedzenie, brnęłam w to.

Cudowne uczucie wolności, bo właśnie to poczułam podpisując odpowiednie dokumenty. Zaczęłam żartować sobie z klientami i lać wodę jeśli chodzi o wiedzę techniczną. Okazało się, że uśmiechnięta ja działa lepiej na sprzedaż niż wiedza. Oczywiście koledzy mówili mi o tym, ale nie wierzyłam. Okazuje się jednak, że ludziom wystarczy bajki wciskać, a kupią wszystko. Ja po prostu odpuściłam i było mi z tym dobrze, natomiast był to szok dla mojej mamy. Cały czas, przy każdej rozmowie mamcia dopytywała jak szukanie pracy, wysyłała mi ciągle oferty, a ja pierwszy czas odpuściłam, więc aby nie dopuszczać głosu rozsądku, którym była moja rodzicielka, przestałam do niej dzwonić. 

Wiosna zeszłego roku przyszła szybko, a sąsiad chodził coraz częściej bez koszulki, a że miałam dużo czasu mogłam przesiadywać w kuchni i dziękować za takiego sąsiada, ponieważ miał cudownie wyrzeźbioną klatę. Poranki spędzałam na siłowni, popołudnia na chodzeniu po sklepach i jedzeniu na mieście, a wieczorami streamowałam lub spędzałam na Discordzie. Zaczęłam moje najdłuższe wolne od pracy i nie chciałam kończyć mojego bezrobocia.

Powiedziałam, że pracy zacznę szukać po swoich urodzinach, więc od kwietnia, tak też zrobiłam. Święty spokój przez miesiąc, a później zaczęłam umawiać się na spotkania rekrutacyjne, aby później na nie nie iść. Odwoływałam je, kiedy szłam spać, kiedy byłam już gotowa do wyjścia, a nawet będąc już w drodze. Jak to się nazywa... Syndrom wyparcia? Chyba go miałam.

Zaczęłam również mocno wychodzić ze swojej strefy komfortu. Kwiecień to czas kiedy zaczęłam sama chodzić do pubu, aby napić się piwa i obserwowałam ludzi, centrum Łodzi, które tak mnie fascynowało. Co ciekawe był wieczór kiedy naoglądałam się za dużo uśmiechniętych grupek znajomych i też zapragnęłam z kimś wyjść. I tak oto pierwszy raz umówiłam się z kimś z Tindera, od czasu "kolegi z pracy", aby tego było mało w tym samym tygodniu ponownie się z kimś umówiłam. Dwa zupełnie różne spotkania, które dały mi obraz mojej osoby. Okazuje się, że kiedy w moich oczach ktoś jest lepszy, atrakcyjniejszy najzwyczajniej się wstydzę i nie jestem sobą. Nie żartuję, nie utrzymuje w ogóle konwersacji, najlepiej, aby ktoś mówił, jestem jak duch. Natomiast kiedy spotkałam się z osobą, która kompletnie nie była atrakcyjna w moich oczach, nadawałam tempo tej znajomości, ponieważ wiedziałam, że nie spotkam się z nim drugi raz i nieważne jak się wygłupię. 

Coraz więcej wychodziłam i również na spotkania rekrutacyjne, znalazłam pierwszą pracę, potem drugą i trzecią. Zmieniałam je strasznie, a każda rozmowa z rodzicielką stawała się coraz bardziej męcząca, bo słyszałam monolog o tym jak to powinnam mieć pracę, najlepiej stałą. W końcu taką dostałam, lekka praca z fajną ekipą, ale na niepełnym etacie i okazało się, że nie wystarczy mi pieniędzy na opłaty w kolejnym miesiącu. Złość, bo to tylko moja wina. 

Praca była fajna przez tydzień, ponieważ okazało się, że obracam się wśród ludzi, jak i klientów którzy lubią drogie, bezsensowe w moich oczach rzeczy. Widząc jak ludzie chętnie wydają kasę na coś tak błahego i widząc swój stan konta nie potrafiłam tego odciąć grubą kreską. Znowu stałam się marudą, a praca wypalała mnie każdego dnia. Ja nie jestem stworzona do pracy z ludźmi i powiedziałam sobie, że nigdy więcej pracy w sprzedaży. Tylko, że inflacja rosła i mówiono o tym coraz głośniej. Reagowałam na setki ofert pracy, które skutkowały i takie brakiem telefonów, ponieważ moje CV nie miało nic, co mogłoby zainteresować potencjalnego pracodawcę, więc wpadłam na najgłupszy pomysł i chciałam reaktywować rodzinną  gospodarkę. I tak porzuciłam Łódź i wróciłam na wieś.

Kiedy mama usłyszała, że wracam powiedziała tylko "no to wracaj". A ja byłam pewna, że mój pomysł jest świetny, ponieważ wyremontuje domek, który stoi na podwórku OD WIELU LAT nieużywany oraz podejmę pracę na produkcji, gdzie pracuje moja mama. Plan w mojej głowie znowu budował we mnie uczucie spełnienia i że to będzie to czego potrzebuję... Nie sądziłam tylko, że będę beczeć już w pierwszym tygodniu powrotu do domu. 

Domek, który chciałam wyremontować i w nim mieszkać został akurat zamieszkały przez alkoholika i największego nieroba jakiego znam, mojego ojca. Ironio losu, że akurat teraz? Nie wiedziałam o tym kiedy składałam wypowiedzenie najmu, a kiedy mama o tym wspomniała mówiła to bez przekonania. Ja wracam, a okazuje się, że nieużywany domek stał się gorzelnią... Byłam nabuzowana złością i najchętniej bym mu szyby tam powybijała, ale odmalowałam sobie mój poprzedni malutki pokoik 2x2 i mówiłam, że będzie dobrze.

Decydując się na powrót zapomniałam, dlaczego od piętnastego roku życia moim priorytetem była pełnoletność i wyprowadzka. Zaczęły wracać wszystkie wspomnienia - ojciec alkoholik i cała patologia, kłótnie z tym związane. Nie mogę nie wspomnieć o małej społeczności w której każdy każdego zna, a ja tęskniłam za anonimowością, a dodatkowo swobodą jaką dawała mi komunikacja miejsca w poruszaniu się.. Na wsi nie miałam nawet auta i mimo, że był to mój priorytet musiałabym długo na niego odkładać. Ale w końcu byłam w domu z moim pieskiem, z siostrami i mamcią z która od razu zaczęły się psuć moje stosunki, ponieważ kiedy wracacie do domu po trzech latach, to zapominacie czym jest matkowanie i tęsknicie za swobodą jaką dawało samodzielne życie. Wariowałam tam każdego dnia, aż widząc reklamę studiów rzuciłam mamie hasło, że będę panią inżynier. Ona w skowronkach, bo pierwszy raz wyszłam z inicjatywą, że będę studiować i tak oto przez głupi epizod złożyłam podanie, przyjęli mnie, a ja z początkiem sierpnia przeprowadziłam się do Opola. 

Ile byłam w domu...? Miesiąc. Porzuciłam trzy lata mieszkania w Łodzi, aby wrócić do rodzinnej gospodarki, którą porzuciłam po miesiącu. A dlaczego Opole? Bo moja młodsza siostra tu studiuje.

W przeprowadzce do Opola nie towarzyszyły mi żadne emocje, ponieważ ja już chyba je utraciłam. Zero radości, że wracam do cywilizacji i szczerze mówiąc, nie dziwie się, bo tu nie ma cywilizacji. Społeczeństwo jest mega stare, a na ulicach słyszysz głownie Ukraińców. Wpadłam na pomysł, że już dwa razy wyszłam z kimś z Tindera, więc może poznam to miasto, właśnie dzięki komuś z tej apki... Niestety ludzie tu chyba nie wiedzą o tej aplikacji, bo po tygodniu już nie miałam par, a co gorsza żadnych możliwości wyjścia z kimkolwiek na drinka. Miasto lekko się ożywiło w momencie, kiedy studenci rozpoczęli nowy semestr, jednak Opole dalej wzbudza we mnie negatywne emocje i mówię otwarcie, że jest to najgorsze miasto w jakim dane mi było mieszkać. 

Życie  w Opolu zaczęłam od pracy, do której mówiłam, że nigdy nie wrócę - sprzedaży. Ale gdzie nie zarobię lepiej niż właśnie w sprzedaży. Znowu realizowanie targetów, ponownie kontakt z klientem i rosnące we mnie wypalenie. Rozpoczęłam studia z myślą, że będę panią inżynier, jednak w grudniu pojawiło się wiele mieszanych uczuć, czy nie robię tego na siłę, bo obracam się wśród informatyków... Rzuciłam je, a żeby tego było mało, miesiąc wcześniej złożyłam wypowiedzenie w pracy. 

Powód dla którego się przeprowadziłam znikł. Brak pracy i świadomość, że właśnie rzuciłam jedyne studia na jakie kiedykolwiek chciałabym iść... A jeszcze, żebyś sama sobie życia nie spierdoliła na każdym kroku to osoba cholernie ci bliska ma wypadek, który sprawia, że zaczynasz przewartościowywać swoje życie. 

Wypadek miała moja mama, która jest głową rodziny. Zawsze walczyła, aby każda z nas miała w życiu jak najlepiej i poświęcała swoje dobro dla córek. Brakuje mi tego poczucia stabilności, bezpieczeństwa i ogniska domowego, które mama od zawsze starała się nam zapewnić. Ciągłe przeprowadzki i wynajmowanie mieszkań, a raczej pokoi, w których nie mogę wyrzucić szafy, a co dopiero budować swój bezpieczny kokon.  Żeby tego było mało, kosmiczne ceny najmu sprawiają, że i tak sprawdzam te, które odchodzą od jakieś standardów. Nawet moje obecne lokum. 

Marzy mi się zbudowanie prawdziwego domu, a szczególnie poczucia domowej atmosfery. Ostatnie takie poczucie miałam w Łodzi w pierwszy mieszkaniu. Pokój był wyremontowany i miał ładne panele, nie mówiąc już o tym, że znajdował się na siódmym piętrze i kochałam budzące mnie słońce. Wystrój to jedno, ale kochałam każdy aspekt tego pokoju. Tu w Opolu wynajmuje mieszkanie z świetnym rozkładem i miejscówce, jednak z starym wyposażeniem. Najchętniej odkupiłabym mieszkanie od właściciela i wyremontowała, ale to pozostaje moim odległym marzeniem... Kupno mieszkania i aranżacja go w swoim stylu. Ciemne dębowe panele i jasne ściany, wiele roślinek i dużo słońca. Miejsce, w którym będę się uciszać, a jednoczenie wracać z poczuciem, że wracam do siebie.

Wynajmowanie mieszkań wiąże się z umowami, bardzo często niekorzystnymi dla najemców, a mnie osobiście fascynują takie, w których mowa o braku wiercenia i wieszania czegokolwiek na ścianie. Sama miałam nieciekawą potyczkę o pralkę, a innym razem o elektryka, który zapewni mnie, że wszystko jest w porządku. Wielu właścicieli i tak idzie po kosztach, kupuje najtańsze AGD nie zastanawiając się nad zużyciem energii, bo w końcu i tak będzie idzie to na koszt wynajmującego. 

Obecne mieszkanie pokazało mi, że nadal mam potrzebę posiadania czegoś swojego, jednak dotarło do mnie, że i tak będzie to dla mnie za mało, ponieważ tkwienie w bloku ma swoje minusy. Teraz mam olbrzymie marzenie posiadania domu z ogródkiem, taki jak miałam za dzieciaka i taki chciałabym dać swoim własnym dzieciom. Szukanie swojego miejsca na świecie to ciekawe doświadczenie. Mój pobyt w Wielkiej Brytanii pokazał mi, że szybko umiem dostosować się do warunków w jakich przyszło mi żyć. Wrocław wyzwolił ze mnie gadułę i kobietę walczącą o swoje, w tym pędzącym świecie, a Łódź pokazała, że jestem introwertyczką, która kocha siedzieć w domu, ale i też tracąca swoją iskrę będąc przytłumiona bodźcami lub robiąca coś na siłę. Posiadając poczucie bezpieczeństwa mam również potrzebę przekraczania swojej strefy komfortu i pojawia się rosnąca potrzeba wyjścia do pubu. Natomiast powrót do domu rodzinnego pokazał mi, że stare demony nadal we mnie tkwią. A Opole... Opole, nauczyło, że chcę wrócić do Łodzi. 

Posiadanie czegoś swojego to ogromne mrzonki, jednak motywuje mnie to, aby szukać odpowiedniej dla mnie drogi. Staram się poznawać siebie od nowa, wykorzystywać swoje atuty i działać z nadzieją, że kiedyś moja praca, a raczej pasja pozwoli mi realizować swoje marzenia. 

Copyright © Introversiaa , Blogger